seawolf seawolf
9241
BLOG

Seryjny Samobójca znowu w akcji?

seawolf seawolf Polityka Obserwuj notkę 59

 Mamy kolejne zwłoki na gościńcu... Kolejny przypadek powieszenia bez żadnych znaków, bez żadnej zapowiedzi, bez choćby złego nastroju... przypadek, w którym, nie wątpię ani przez chwilę, śledztwo zostanie umorzone, a udział osób trzecich zostanie wykluczony. Pozostanie nam tylko sie zastanawiać, czy udział osób drugich i czwartych jest wykluczony równie stanowczo.

Jak zawsze w takich przypadkach każdy, kto sie będzie zastanawiał nad tą śmiercią, zadawał, nie daj Bóg, pytania, będzie nazwany hieną wymachująca trupem, no, ale co mi tam, mam twarda skórę i mam w du.. żym poważaniu, co jakies rządowe psiaki sobie myślą.

Za każdym razem słyszymy to samo, aż w końcu zaczyna się to „za każdym razem”powtarzać zbyt często, a i ci, co nam to powtarzają też się powtarzają.

Polska pod rządami Donalda Tuska zdaje sie obfitować w takie całkowicie przypadkowe śmierci. OK, wiemy, że najprawdopodobniej centrum decyzyjne jest gdzieś indziej, ale roboczo przyjmijmy, że „projektem PO” rządzi Donald Tusk. Co prawda rządzi w takim samym stopniu, jak końska czaszka na kiju wiodła zastępy Dżyngis – Chana, bo niesiono ją na samym czele watahy, ale, niech będzie.

Chyba najbardziej skandaliczne przypadki zamilczanej śmierci to przypadek ministra Wróbla, pociętego piłą mechaniczną rzekomo przez nie pamiętającego niczego syna, dyrektora Michniewicza, powieszonego po uprzednim umówieniu się z rodziną na Wigilię, Zielonki, powieszonego z wydrukami z konta w wodoodpornej teczce, oficera kontrwywiadu z Wejherowa, oficer ABW zaszczutej na samym początku tej kadencji, Ratajczaka, co to jeździł i parkował samochodem będąc w stanie zaawansowanego rozkładu, doradcy Andrzeja Leppera, powieszonego parę miesięcy temu, prof. Dulinicza, Róży Żarskiej zmarłej w Moskwie, red Knyża, biskupa Cieślara, który rzekomo odebrał sms od ofiary katastrofy smoleńskiej, żeby już nie wspominać o serii samobójstw w sprawie Olewnika. No i żeby już nie wspominać o najgłośniejszych przypadkach śmierci w całym okresie III RP. No i żeby nie wspominać, o panu „od śrub w samochodzie, tych odkręconych”, który występuje i tak się przedstawia w aferze przeciekowej, zatem aferze Leppera właśnie.

No i oczywiście śmierć Andrzeja Leppera, który ni stąd, ni zowąd popełnia samobójstwo, o czym w jednobrzmiących tekstach zawiadamiają natychmiast wszystkie media. Po katastrofie smoleńskiej natychmiast poleciał sms o tym, że zawinili piloci, bo zeszli za nisko, a do wyjaśnienia pozostaje, kto ich do tego skłonił. I tym razem, jak się wydaje, jeden i ten sam ośrodek decyzyjny nadał medialnym cynglom, że śmierć nastąpiła przez powieszenie, że to samobójstwo, że nie ma osób trzecich, do wyjaśnienia pozostaje, kto go do tego doprowadził. To znaczy, czy był to Jarosław Kaczyński i „duszna atmosfera wykluczenia IV RP”.


Minister Wróbel, który od początku podważał rządową wersję wydarzeń ze Smoleńska, został zabity w sposób wręcz demonstracyjny. Ponoć przez syna, który nagle zwariował. OK., tyle, że syn ministra jest niezwykle drobnej postury, był znacznie słabszy od swego ojca, że nic nie wskazywało na jego chorobę przed tragedią, że , jak na osobę niepoczytalną, zdumiewająco sprawnie i szybko poćwiartował zwoki, usunął z mieszkania ślady krwi ( no, to jest dopiero praca, na miarę Heraklesa, pamiętacie, jak wyglądało czyszczenie samochodu w „Pulp Fiction”? Wybaczcie niestosowne porównania, ale przecież czyszczenie mieszkania z krwi po użyciu piły tarczowej to niesłychanie trudne i żmudne zajęcie!), przewiózł szczątki, usunął ślady… I to wszystko sam jeden, drobny, słaby fizycznie, niepoczytalny człowiek. Czemu potem odwołał swoje zeznania? Czemu nic nie pamięta?

Ale tego wszystkiego nie będzie się już badać. Śledztwo w sprawie śmierci Eugeniusza Wróbla zostało zakończone. Nie będzie aktu oskarżenia. W opinii biegłych psychiatrów i psychologa ( przy czym NIE DOKONANO obserwacji) sprawca, syn byłego wiceministra, jest całkowicie niepoczytalny.

No, ale minister Wrobel mógł równie dobrze wpaść pod TIRa na białoruskich numerach, wypić kawę i dostać udaru, ulec wypadkowi samochodowemu, jak szef ekipy archeologów, mających pojechać na poszukiwania szczątków, prof. Dulinicz, albo, jak swego czasu kapitan Hutyra, który, po zderzeniu z walcem drogowym zdołał zadzwonić do kolegi i powiedzieć o wypadku, potem się okazało, jak przyjechała policja, że jednak ma zmiażdżoną i urwaną głowę, więc musiał mieć spore trudności z tą rozmową telefoniczną. Mógł, jak wielu świadków w sprawie morderstwa księdza Popiełuszki, umrzeć po wypiciu duszkiem kilku litrów spirytusu alkoholu, bądź wstrzyknięcia sobie tegoż bezpośrednio do krwi, co, jak sugerują wyniki badania krwi, było pewnym okresie bardzo modne… Mógł się powiesić nad Wisłą, jak chorąży Zielonka, uprzednie zapakowawszy do wododopornej torby kilka wydruków ze swoim nazwiskiem, żeby już się policja tak strasznie nie męczyła ze zgadywaniem. Albo się powiesić, jak dyrektor Michniewicz, uprzednio zadzwoniwszy do żony, by sobie pogadać i się umówić na następny dzień.

Wspólnym mianownikiem tych wszystkich spraw jest to, że są umarzane i koniec, nic więcej się nie dzieje. Nie inaczej stało się w przypadku śmierci dyrektora Michniewicza. Pamiętam ta zdumiewającą ciszę i powściągliwość mediów w tej sprawie. Dyskretny pogrzeb, zero komentarzy ze strony Donalda Tuska, choć przecież był to jego wysoki urzędnik… Był on dyrektorem Biura Dyrektora Generalnego, dyrektorem Biura Ochrony, pełnomocnikiem ds. ochrony informacji niejawnych i administratorem danych. Ponadto w latach 2000-2001 był pełnomocnikiem ds. ochrony informacji niejawnych w Rządowym Centrum Legislacji, do śmierci pełnił też funkcję członka rady nadzorczej PKN Orlen. Miał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa, zarówno krajowe, jak i NATO oraz Unii Europejskiej. Przez jego ręce przechodziły niemal wszystkie dokumenty kancelarii premiera, także tajne.

Jego ciało znaleziono 23 grudnia 2009 r. w podwarszawskiej wsi. Zupełnym przypadkiem w ten sam dzień z remontu z Samary wrócił do Polski Tu-154M 101. Czy jest jakikolwiek związek? Nie wiem. Zapewne nie ma, ale wspomnieć o tej koincydencji warto, może kiedyś okaze się coś innego.

Prokuratura po kilkunastu miesiącach śledztwa umorzyła śledztwo, przyjmując, że Grzegorz Michniewicz popełnił samobójstwo. Wśród dziennikarzy i w internecie zaczęły krążyć plotki o problemach rodzinnych dyrektora kancelarii, a także o nieuleczalnej chorobie, która miała doprowadzić go do targnięcia się na własne życie. Były to kłamstwa, ale ktoś je puszczał w obieg. Dokładnie tak samo, jak kłamstwa o naciskach, Błasiku, czterech podejściach, brzozie, o debeściakach i tak dalej, może nawet te same osoby i w ten sam obieg puszczają?

Uzasadnienie umorzenia śledztwa przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie brzmi dość dziwnie: "Z zeznań szeregu świadków jednoznacznie wynika, iż Grzegorz Michniewicz miał najbliższe dni dokładnie zaplanowane. W dniu 23 grudnia 2009 r. planował bowiem pojechać do Białogardu, aby z żoną i jej rodziną spędzić święta. Wszystkie jego zachowania podejmowane nie tylko w ostatnich dniach, ale także i godzinach życia, wskazywały, iż plan ten chce wypełnić. Wskazuje na to choćby sporządzony przez niego wniosek urlopowy, zakup prezentów czy też podejmowanie jeszcze późnym wieczorem 22 grudnia przygotowania do wyjazdu. Niewątpliwie więc decyzja o popełnieniu samobójstwa podjęta została nagle pod wpływem impulsu”

Ani lekarze, do których chodził Michniewicz, ani jego koledzy z pracy nic nie słyszeli o żadnej chorobie. Między 11 a 13 grudnia dyrektor generalny kancelarii Tuska był na spotkaniu w Łańsku. Wszyscy pracownicy, którzy tam przebywali, stwierdzili, że był rozluźniony, wesoły i nic nie wspominał o kłopotach ze zdrowiem. To samo w prokuraturze powiedziała żona Michniewicza. Według żony mąż nie chorował na ciężkie, nieuleczalne schorzenia. Nie leczył się także psychiatrycznie ani nie korzystał z pomocy psychologa.

I tu pojawia się osoba ministra Arabskiego, wielce” zasłużonego” w „organizowaniu” wizyty Prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku, a wcześniej w szmaciarskim odbieraniu mu samolotu, żeby czasem nie mógł polecieć do Brukseli.

Arabski był prawdopodobnie ostatnią osobą z pracy, z którą rozmawiał Michniewicz. "Był czymś zasmucony [...] W końcu powiedział, że odbył bardzo przykrą rozmowę z ministrem Arabskim [...] bał się, że zostanie zwolniony" - zeznała w prokuraturze matka Grzegorza Michniewicza, która rozmawiała z nim telefonicznie o godz. 21:26. Syn powiedział jej także, że następnego dnia jedzie do żony do Białogardu.

Małżonka Michniewicza potwierdziła słowa o rozmowie z Arabskim. "Świadek dodała, iż od męża dowiedziała się, że miał on nieprzyjemną rozmowę ze swoim przełożonym, ministrem Tomaszem Arabskim. [...] Twierdził, iż na pewno zostanie zwolniony z pracy".

Co ciekawe - to właśnie Arabski był ostatnią osobą, z którą Michniewicz kontaktował się telefonicznie przed śmiercią. Kilka minut wcześniej - o godz. 22:56 - Michniewicz otrzymał osobistego SMS-a od żony (treść wiadomości nie zawierała nic niepokojącego), z którą przedtem rozmawiał przez telefon. Wcześniej dyrektor generalny Kancelarii Premiera kontaktował się też z córką. "Wieczorem dostałam od niego SMS-a z podziękowaniem za książkę [...]. Po mojej odpowiedzi SMS-em, że się cieszę z trafionego pomysłu, odpisał mi, że bardzo lubi podróże, że nic innego mu w życiu nie pozostało, chyba że ktoś mu to życie odbierze. Po tym SMS-ie zadzwoniłam do niego. To było ok. godz. 22. [...] w trakcie rozmowy ze mną tata był radosny. Ta rozmowa trwała kilka minut i nic w jego głosie nie wskazywało na to, co się później stało".

Prokuratorzy przejrzeli domowy komputer Michniewicza. W pliku pt. "Moje plany" zmarły dokładnie zaplanował dzień 23 grudnia; wypisał nawet, z kim ma się spotkać i co zrobić o konkretnych godzinach. Miał już kupiony bilet na świąteczny wyjazd do teściów. Paulina T., pracowniczka biura denata, potwierdziła to w prokuraturze: "22 grudnia Grzegorz Michniewicz mówił, że następnego dnia będzie tylko do godz. 14, bo jedzie na święta [....] Według mnie nic, kompletnie nie wskazywało na to, że on może pozbawić się życia". I dodała: "Chcę na zakończenie dodać, że ja nie wierzę, aby on popełnił samobójstwo".

No i teraz Dariusz Szpineta - zawodowy pilot i instruktor pilotażu, ekspert i prezes spółki lotniczej, został znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach. Wcześniej parokrotnie wypowiadał się w mediach w sprawie Smoleńska, wskazując, że lot Tu-154M był lotem wojskowym. Nic więcej na razie nie wiemy o tej sprawie, poza tym, że kolejny człowiek, ktory podważał rzadowo- FSBowską wersję wydarzeń padł ofiarą „seryjnego samobójcy”. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek samobójcze zamiary, czy choćby zły nastrój. Ciekawe, czy SMSy do mend internetowych już wysłane...

Z pewnościa linia obrony jest już wybrana, jak zawsze-

a/ „nie wykorzystujcie, hieny, smierci do swoich polityczych celów! Uszanujcie ból rodzin!” Jak wiadomo, zbrodnia niczego tak nie pożąda, jak milczenia o sobie.

b/ „znowu oszołomy wymyslają teorie spiskowe, na pewno bomba helowa go zabiła, muahahahaha!” Po co dyskutować, jak można obśmiać z góry.

c/ „To duszna atmosfera IV RP jest zabojcą!” W przypadku Dariusza Szpinety może byc trudno, ale przecież nie takie przeszkody brali propagandziści z marszu.

P.S. Zachęcam do czytania poniedziałkowych felietonów w Freepl.info i w „Gazecie Polskiej Codziennie”. 

http://freepl.info/seawolf

http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf

http://niezalezna.pl/bloger/69/wpisy

http://seawolf.salon24.pl

 

Zachęcam też do słuchania moich felietonów w wersji audio, na

http://niepoprawneradio.pl

seawolf
O mnie seawolf

Poniżej- Kocurki stanowczo zażądały, by je na razie zostawić. To zostawiam.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka